Wizyta w Back Home House - dom dla chłopców ulicy (czyli Mwanza cz. 2)

Dziś jestem już wprawdzie na przepięknej wyspie Ukara, ale w końcu mam chwilę na nadrobienie zaległości i opisanie tego, co robiliśmy przedwczoraj.

W środę odwiedziliśmy dom, który nazywa się Back Home House i przeznaczony jest dla chłopców, którzy z różnych powodów uciekli z domów i znaleźli się na ulicy. Back Home House jest tylko częścią projektu, który nazywa się Upendo Daima  (drugi dom odwiedzimy pod koniec naszego pobytu w Tanzanii). Do miejsca, w którym byliśmy chłopcy trafiają prosto z ulicy, znalezieni tam przez pracowników socjalnych, a celem ich pobytu w tym miejscu jest pomoc w powrocie do domu rodzinnego. Na początku pracownicy ośrodka starają się poznać historię każdego dziecka, następnie odnajdują jego rodzinę i pracują z nią nad tym, żeby syn mógł wrócić do swojego domu. Jednocześnie chłopcy mają zajęcia z psychologami, lekcje w szkole i inne aktywności, przygotowujące ich do powrotu do "normalnego" życia.
Chłopcy, którzy tu mieszkają uciekli ze swoich domów z różnych powodów. Niektórzy zgubili 200 szylingów na chleb i boją się kary, inni nie czują się akceptowani przez nowych mężów swoich mam, a jeszcze inni doświadczali w rodzinach przemocy lub wykorzystywania seksualnego. Dzięki wysiłkom pracowników ośrodka niektóre dzieci wracają do domów już po kilku dniach, innym zajmuje to nieco dłużej. Jeśli nie uda się to w ciągu czterech miesięcy chłopiec przeprowadza się do drugiego domu Upendo Daima, w którym może zostać nawet kilka lat.

Nasza wizyta w ośrodku zaczęła się od spotkania z Marą, pochodzącą z Holandii, która oprowadziła nas po tym miejscu i opowiedziała o jego działaniu. Już wtedy niektórzy chłopcy dołączyli do nas, łapali za ręce albo wieszali się na naszych plecach (inni zachowywali duży dystans aż do końca - mogliśmy się tylko domyślać jakie przeżycia i jedni i drudzy mają za sobą!).

Kiedy już wiedzieliśmy gdzie wszystko się znajduje - przyszedł czas na wspólną zabawę! Nasi specjaliści od dzieci  (głównie Marysia, Magda i Aśka) prowadzili zabawy z linami, śpiewaniem i skakaniem. Byłam zaskoczona tym jak szybko i łatwo chłopcy się w nie angażowali.. Tak szybko, że kiedy rozłożyliśmy linę do skakania - spontanicznie rozpoczął się turniej przeciągania liny.. wygrany oczywiście przez ekipę tanzańską, która cieszyła się zwycięstwem bardziej niż niejedna drużyna piłkarska z tytułu mistrza świata ;)

Po zabawach i krótkiej modlitwie nadszedł czas na posiłek. Jakoś bardzo dotknęło mnie to, że dostaliśmy na obiad mięso, chociaż chłopcy jedli jedynie ryż i fasolę. Takie rzeczy są tu normalne, bo Tanzańczycy bardzo mocno szanują gości i inne "ważne" osoby. Kobiety ustępują mężczyznom, a dzieci... wszystkim! mimo, że często jest to dla nas niezręczne - staramy się przyjmować ich pomoc i nie narzucać tego co nam się wydaje stosowne.

Na pożegnanie postanowiliśmy dać chłopcom balony przywiezione z Polski, które okazały się hitem dnia. Najpierw dzięki zbiorowemu pompowaniu, później przy odbijaniu, a na koniec kiedy balony zaczęły pękać ;) jeszcze zza bramy widać było kilka odbijanych przez chłopców balonów.

Wróciliśmy do domu zadowoleni z czasu spędzonego z dziećmi, a także poruszeni historiami ich życia. Nie możemy się doczekać wizyty w drugim domu Upendo Daima.. w którym właściwie mamy nadzieję nie spotkać tych samych chłopców, bo liczymy na to, że będą już "back home"!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tanzania tak daleka i tak bliska.

Tanzania – kraj Kilimandżaro, żyraf i… ogromnego ubóstwa